Dzień szósty. San Gil, rafting.

Po pierwszych dość intensywnych dniach emocje i wrażenia zaczęły powoli odbijać się na samopoczuciu uczestników, dlatego wskazany był dzień przerwy.

Wczoraj oddaliśmy nasze ciuchy do prania, jednak pomyślałem, że warto też wypłukać z kurzu ciuchy motocyklowe.

Niestety nie było to takie proste, ponieważ dostępny szlauf wylewał wodę bokiem, niestety w pokoju nie mieliśmy wanny więc pozostał nam prysznic, który nie do końca spełniał pokładane w nim oczekiwania.

Na szczęście przypomniałem sobie jak nasz kierowca wsparcia powiedział mi o możliwości zejścia nad pobliską rzekę dosłownie 100 m od hotelu, więc jeszcze przed śniadaniem wybrałem się na spacer, żeby zlokalizować to miejsce.

Okazało się to wcale nie takie łatwe zadanie, ponieważ po pierwsze nie znałem dokładnie lokalizacji, a po drugie wejście okazało się dość zakamuflowane.

Trzeba było przejść przez podwórko, gdzie panował ogromny rozgardiasz, a jeden Kolumbijczyk robił sobie akurat pranie betonowym zbiorniku.
Grzecznie zapytałem, czy mogę zejść tędy do rzeki i okazało się że tak.

Miejsce okazało się fantastyczne!

Woda nie była głęboka, a między kamieniami nurt był wartki więc wypłukanie ciuchów w rzece poszło szybko i gładko.
🙂
Być może wyglądało to trochę dziwnie z boku, ale nie przejmowałem się tym.

Niestety zejście i wejście przypłaciłem obydwoma klapkami, które nie wytrzymały trudów tego spaceru.

Przemiłe panie z recepcji hotelowej wskazały miejsce, gdzie możemy bezpiecznie rozwiesić ciuchy na powietrzu żeby wyschły do jutra, a sami po śniadaniu przygotowani na przygodę ruszamy na rafting.

Umówiliśmy się tak, że kierowca na rafting zabierze nas z serwisu motocyklowego, gdzie oddaliśmy nasze motocykle na mycie i sprawy eksploatacyjne, czyli smarowanie łańcuchów i tym podobne błahostki.

Co do samego raftingu mogę powiedzieć krótko – to była petarda.

Wody było dużo, nurt był mocny.
Mieliśmy większy ponton, dzięki czemu zmieściliśmy się całą siódemką do jednego. Odprawa trwała pół godziny, piloci rzeczowo opowiadali jak się zachowywać w poszczególnych sytuacjach i widać było że wiedzą, o czym mówią.

Niestety nie udało mi się zamocować kamery, tak by nie kolidowała z kamizelką ratunkową, więc będziemy polegać na materiałach nagranych przez naszego pilota.

Ciekawi jesteśmy jak to będzie wyglądało.
Początek spływu był raczej spokojny, choć i to wystarczyło, żeby kilkukrotnie zalać nas wodą. To, co się działo potem, to była dopiero zabawa.
W oznaczeniach raftingowych płynęliśmy miejscami oznaczonymi 4+ lub nawet przy tym stanie wody 5 w pięciostopniowej skali. Na jednym z początkowych odcinków mieliśmy lekką przygodę, gdzie fala wpadła na nas zboku przechylając ponton tak bardzo, że tylko jedna osoba z naszej siódemki i pilot ostali się wewnątrz.
Jednak odpowiednio wyszkoleni wróciliśmy migiem na swoje miejsca. Wszystko to podobno nagrało się na filmie pilota, więc jutro możemy mieć ciekawy seans.

Więcej aż takich przygód nie mieliśmy, za to zdarzyło nam się wyciągać uczestników, którzy powypadali z innych pontonów.

Było dużo emocji, a zabawa była naprawdę przednia. Po zakończeniu zaserwowali nam smaczny lunch, bo nie wiedzieć kiedy nastała już godzina 15.

Jeśli ktoś będzie w okolicy, to polecam Colombia Rafting Expediciones, robią super robotę.
Wieczorem znów spotkaliśmy się na pięknym hotelowym tarasie, na nocnych rozmowach opowiadając sobie o wrażeniach z dotychczasowych dni.

Przeczytaj Całą relację z naszej wyprawy.